Teraz gramy

Tytuł

Wykonawca

Teraz w ramówce

Indie Orbit

14:00 16:00

Następnie w ramówce

Extra Orbit

16:00 18:00

Teraz w ramówce

Indie Orbit

14:00 16:00

Następnie w ramówce

Extra Orbit

16:00 18:00

Background

Huta Plastiku: mamy czas nowego średniowiecza.

w dniu 21 września 2020

Huta Plastiku to trio z Warszawy zafascynowane muzyką chłodną, mglistą, zimnofalistą czyli new-cold-wave. Debiut fonograficzny w postaci EPki ukazał się w roku 2015, zaś rok później wydali pierwszy album „Bezlubie”.

29 lutego 2020 ukazała się druga, duża płyta „Księga Dźungli”.

Fragment wywiadu przeprowadzonego przez http://www.violence-online.pl/ :

Huta Plastiku znowu nadaje. To na pewno cieszy, ale jednocześnie budzi się we mnie socjolog, który chce się dowiedzieć, czy coś się zmieniło przez ostatnie cztery lata w waszym podejściu do muzyki i otoczenia. Jest nadzieja, czy raczej brak złudzeń co do kariery?

W zeszłym roku wyszła nowa płyta Casteta i Fakir w kawałku „Czarny książę” zauważa, że chyba coś się ruszyło klimatach smutnej muzy. Refren tego kawałka to teraz moja piosenka przewodnia. Nigdy nie mieliśmy rozkminki nad karierą, robimy wszystko tak samo jak zawsze. Próba, jamik i kleimy z tego piosenki. Taki wentyl bezpieczeństwa starych chłopów, z lekką nadzieją na to, że to może mieć jakąś wartość dla ludzi, którzy czegoś takiego w muzyce jeszcze szukają.

Ojej, coraz częściej słyszę, że życie kogoś dojeżdża i musi mieć wentyl. Tylko zastanawiam się, czy taki „wentyl” nie jest jednocześnie ślepym zaułkiem, bo jeśli muzykę traktujemy w ten sposób, to w zasadzie odmawiamy sobie możliwości zrobienia kariery?

Tu nie chodzi o to, że życie dojeżdża. Raczej o to, że mając 40 lat mamy fajne rodziny, dzieciaki, nasze życia kręcą się głównie dookoła tego, a granie rocka pozwala zachować pewną higienę mentalną. Pozwala prowadzić naszych wewnętrznych chłopców za rękę z myślą, że mamy jeszcze coś do powiedzenia o życiu i nie jesteśmy poczwarami, którymi nie chcieliśmy się stać, kontestując rzeczywistość w przeszłości. Kochamy grać, to jest dla nas jak oddychanie. Kontestacja z kolei jest symptomem jakiejś tam inteligencji, budującej poczucie własnej wartości, które nakręca nas do działania na każdej płaszczyźnie. Czas modernistycznego zadufania każącego ładować wszystko do szuflad opisanych konkretnymi tytułami to tylko chwila w historii rozwoju myśli człowieka. Muzyka była zawsze, od kiedy pierwszy spośród naszych przodków zauważył, że fajne jest to jak gałąź rytmicznie napierdziela w skałę u wejścia do jaskini. Kariera to linearna opowieść. Życie to spirala. Koło bez końca.

No to co w tej „linearnej opowieści” udało się zrealizować po „Bezlubiu”? Pytam trochę złośliwie bo było jednak dość cicho o was przez te lata.

Moja żona zauważyła na naszym koncercie, że ludzie śpiewają piosenki. Cisza była wywołana raczej faktem, że nikt się specjalnie nie zajął promocją. „Bezlubie” wydaliśmy w czasie, kiedy byłem na chwilowej emigracji zarobkowej. Graliśmy cały czas, ale bardzo bez ciśnienia. A potem nagle zrobił się 2019 i nagraliśmy „Księgę dżungli”. Uwielbiam słuchać tej płyty. Tak jakby to nagrał ktoś inny. Sam fakt, że zespół przetrwał jest dużym sukcesem, ale patrząc na to z perspektywy pięciu lat wydaje mi się, że jeśli któryś z nas nie wyprowadzi się z Warszawy to będziemy grać długo w tym składzie. Spełniamy nawzajem swoje oczekiwania, co jak wiem z mojego doświadczenia w różnych zespołach, bywa niełatwe.

Z jednej strony to może cieszyć. Fakt przetrwania na tym niełatwym gruncie krajowego biznesu muzycznego. Z drugiej rodzi się pytanie o mechanizmy rządzące tym środowiskiem, wypychajace na powierzchnię niektórych wykonawców a innym ustawiające nad głowami szklany sufit. Poza satysfakcją „przetrwania” nie czujecie żalu do tego biznesu, który w Polsce jest wyjątkowo nieczuły na sztukę?

Właśnie dzisiaj się śmialiśmy z żoną, że w Polsce trzeba najpierw nagrać „Miliony monet” żeby zwrócić na siebie uwagę i potem grać to co się chce. Żalu do biznesu nie mamy. Nigdy nie mieliśmy z nim nic wspólnego i pewnie mieć nie będziemy. Zajebistej muzyki jest od cholery, prym wiedzie hip-hop, który mimo oporu dużych mediów daje radę dzięki internetowi. W nim jest ciągle świeży przekaz, relacja z tego co jara młodych a nie da się ukryć, że to oni monetyzują działania swoich idoli muzycznych. Tak było też z rockiem w latach 80. i 90. Czas rocka w masowej świadomości się raczej skończył. Ze starości umierają jego ikony. Z hip-hopem też tak będzie. Ba, nawet Żenek się przeżre w końcu. Z drugiej strony istnieją tacy zapaleńcy jak Nergal, który potrafi z bandu grającego raczej mało przyswajalny dla przeciętnego zjadacza cebuli rodzaj muzyki, zrobić komercyjny sukces na skalę światową. Ale to są ewenementy. Ludzie zaprogramowani by zrealizować swoje życiowe cele. Muzyka jest, była i będzie z tą różnicą, że kiedyś o tym co dobre decydowali ludzie. Dzisiaj coraz częściej machine learning i AI.

To wszystko oznacza, że żyjemy w czasach, kiedy emocje, sztuka czy artystyczna kreacja to nic istotnego, nabierają znaczenia dopiero wówczas, kiedy zostaną PR-owo obrobione. A to z kolei nasuwa pytanie, czy jeszcze kiedykolwiek pojawi się coś takiego, jak oddolna rebelia, która rozsadzi ten trochę plastikowo-szklany świat wielkiej korpo-rzeczywistości? Który zresztą sami dla siebie stworzyliśmy…

Ta oddolna rebelia istnieje, tylko marzenia młodych ludzi są inne, bardziej nastawione na konsumpcyjne cele. Ich rebelia to mieć fejm i hajs. Mój ośmioletni syn marzy żeby zostać jutuberem. Ja sobie myślę – bosz co ja mam teraz zrobić, toż to patatajnia ostateczna, a jego emocje z tym związane są najszczersze na świecie. Muszę to przyjąć, poznać i zaakceptować. Ja jestem zwolennikiem teorii, że mamy czas nowego średniowiecza. Istotą średniowiecza był fakt, że kilka organizacji miało kontrolę nad informacją. Mam tu na myśli związki religijne, które dystrybuowały informację, nadawały kształt rzeczywistości. Dzisiaj największe kościoły jak FB i Google robią to samo. Każda informacja o koronawirusie to gruby hajs z reklam do niej przyklejonych. Takie mamy czasy. Ciemnota wtórnie ogarnia umysły ludzi. Ale biorąc pod uwagę, że po średniowieczu nastąpiło odrodzenie a w końcu i oświecenie jestem pewien, że tak się stanie i tym razem. Ludzie zauważą, że ktoś gra z nimi w ch.. i zaczną robić na przekór no i to będzie pewnie ta rebelia, o której mówisz. Obawiam się jednak, że możemy tego nie doczekać (śmiech). Tymczasem róbmy swoje nim przyjdzie walec i wyrówna.

Wy robicie swoje, bo nadal pozostajecie wierni stylistyce. Ale kiedy słucham waszej nowej płyty, wiem, że najważniejsza jest konsekwencja. Bo to ona przynosi w końcu sukces. Czy to ten moment?

Nasza konsekwencja wynika głównie z ograniczeń czasowych, ale też z faktu że nam się po prostu dobrze to gra. Nie wymyślamy nic nowego, ale staramy się szlifować to co mamy. Trochę lepiej brzmieć. Trochę lepiej zaśpiewać, czy napisać lepsze teksty. To taki nasz mały progres. Ale tak, ta konsekwencja przynosi rezultaty. Pięć lat temu ludzie, którzy słuchali naszej ep-ki mówili – fajne, ale to już było. Dzisiaj mówią – o, nowa Huta Plastiku może byście chcieli u nas zagrać? Forma, którą prezentujemy nie jest zamierzona. Nigdy nie powiedzieliśmy sobie, że będziemy grać jak Cure czy U2. To się nam tak po prostu układa. Recyklingujemy to co jest w nas. Te dźwięki, brzmienia etc. i robimy swoje piosenki z tego. To jest bardzo spontaniczne i bez spiny, powoli do celu.

Wiesz co – przy poprzedniej płycie mówiłem sobie – to dobra, mroczna muzyka. A po lekturze „Księgi dżungli” stwierdziłem – Huta Plastiku gra piosenki! Co ty na to?

Na pierwszej próbie pięć lat temu od razu ustaliliśmy z chłopakami, że szybko nagrywamy ep-kę. Mieliśmy dwa szkice kawałków Artura i jeden mój. Dorobiliśmy coś tam i nagraliśmy. Mimo, że wydawało mi się to dość chaotyczne, ep-ka była dobrze przyjęta. „Bezlubie” ma klimat, ale jest też efektem naszego początkowego „macania” się. „Księga dżungli” zbierała materiał w sumie przez trzy lata. Ograliśmy to porządnie. Określiliśmy koherentne brzmienie. Poznaliśmy się też lepiej z chłopakami. Tak. Gramy piosenki. Nawet kawałki, które z założenia miały być bardziej nieokreślonymi formami, są piosenkami. W sumie to się dopiero okazało u Klimy w Mustache podczas nagrywania, ale to jest fajne bo te kompozycje żyły do momentu rejestracji jako trochę improwizowane formy. Cały czas staramy się przekonać Artura żeby zrobił covery tego co nagrał, bo to genialne, ale on sobie tam robi co chce.

W gruncie rzeczy wyszła wam bardzo klimatyczna płyta. Owszem, słychać nadal zimne echa, ale są raczej takim drugim planem, przyprawą do głównego dania czyli bardzo dystyngowanych i aksamitnych piosenek. Jedynie przekaz jest chyba taki sam…

No tak, ja jak w rapie krążę w tekstach wokół tego samego. Z kolei stara, punkowa szkoła nakazuje by piosenki, skoro już powstały, były o czymś. Ogólnie wylewam z siebie kilka refleksji na temat pewnych aspektów życia, wierząc w to, że to ciągle jakaś forma kontestacji.

Doszliście z tą płytą do takiego przyjemnego w sumie miejsca równowagi. Wyobrażasz sobie, gdzie może pójść/dojść Huta? Gdzie jest ten wasz zespołowy szczyt?

Są już jakieś nowe pomysły i sporo też fajnych motywów, które zrobiliśmy wcześniej. To co przyjdzie, zapewne przyjdzie do nas samo. Udało nam się w końcu stworzyć rdzeń, teraz powinno być łatwiej. Nie będziemy na pewno na siłę wybierali się w jakieś nieznane rewiry. Jeśli dodamy elektronikę, dudy, i zaczniemy połykać ogień to będzie to wynikiem spontanicznych działań.

Rozmawiał Arek Lerch

http://www.violence-online.pl/wywiady/huta-plastiku-czas-nowego-sredniowiecza